Pierwsz dzięń zapowiadał się rewelayjnie, wspaniały pogoda, wiatr południowy, sprzyjał nam szybkiemu osiągnięciu zaplanowanego na ten dzień dystansu. Jednak chwilę po 15 zobaczyliśmy mega granatowe chmury i się skończyła piękna pogoda.
Dzięki opanowaniu Cookiego, doświadczeniu Gochy i zwinności Naviego bez większych problemów dopłynęliśmy do najbliższego brzegu gdy na drugim końcu jeziora było biało. W ostatnich chilach na wodzie wiatr był tak silny że nasza omega bez żagli wpadła w ślizg, dlatego bez problemu dopłynęliśmy do brzegu.
A na brzegu już kilka łódek na nas czekało i zaraz po rozbiciu namiotu z foli budowlanej (by Cooki) zaczęła się impreza.
W zasadzie o tym że przez mazury przetoczyła się masakryczna historia dowiedzieliśmy się dużo później, bo dla nas to było po prostu oberwanie chmury i biały szkwał taki jak każdy inny.
podsumowując ten dzień polecam pływać tylko i wyłącznie z ludźmi, którzy sobie świetnie radzą z łódką w każdej sytuacji. Jak zapomniałeś jak się pływa nie bierz łódki na siebie!